piątek, 8 listopada 2013

Tęcza zawsze będzie płonąć


Z 10 lat temu byłem u znajomego na ognisku. Rzecz działa się w Nasielsku, który - obok Nowej Soli - był wówczas miastem najczęściej prezentowanym w programie 997. No i po jakimś czasie zabrakło nam wódki, więc kolega - gospodarz - wysłał najmłodszego z towarzystwa, takiego chudzielca dość. Jak chudzielec wrócił z gorzałką, to kolega spytał czy nie było żadnych problemów (w Nasielsku to zwyczajne pytanie). - Nie - mówi chudzielec. - Żadnych. Ale X spotkałem. - Dałeś mu w mordę? - pyta kolega - Jasne. - odpowiedział chudzielec i sprawa zdechła.

Następnego dnia spytałem o co chodziło z tym "daniem w mordę", więc mi kolega wyjaśnił. Ten X, kilka lat wcześniej pobił ciężko małego chłopca. I jego ojciec, miejscowy bandyta (o czym X nie wiedział) nie zgłosił z powodów honorowych tego faktu na policję. Ale dorwał X, ciężko mu wlał, połamał zresztą oba łapska, a potem rozpowiedział w Nasielsku i okolicach, że - uwaga - każdy kto go spotka, ma prawo dać mu w mordę, a ten nie ma prawa się bronić. Inaczej znów będzie miał z ojcem dziecka do czynienia.

I tak bito go wiele lat. To było przez moment nawet modne - dać X w mordę, szczególnie wśród nastolatków. Jeśli ktoś zapyta "czemu się nie wyprowadził lub nie zgłosił tego na policję", odpowiem: nie wiem. Może nie mógł. Może zdecydował się przyjąć tę karę.
Historię tę potwierdzi każdy, kto wówczas mieszkał w tym mieście (i wiedział co w trawie piszczy).

http://wawalove.pl/Nie-skonczyli-odbudowywania-teczy-a-juz-ktos-ja-zniszczyl-a11786

poniedziałek, 30 września 2013

Guział kandydatem na eksperta

Burmistrz Ursynowa ma pretensje, że Polskie Radio nie chce emitować płatnych spotów reklamowych informujących o referendum, które zamówiła Warszawska Wspólnota Samorządowa. Mimo, iż WWS zaakceptowała cennik tego - jak napisał sam burmistrz - "emitenta". Skandal jest oczywisty, choć nie do końca jest to prawda, bowiem dyr. PR Piotr Lignar w odpowiedzi na list Guziała napisał:

"Polskie Radio jako nadawca centralny nie angażuje się w akcje o wymiarze lokalnym. Nawet jeżeli dotyczą spraw samorządu w tak dużych miastach jak Warszawa. Jestem przekonany, że rozgłośnią właściwą do ewentualnego zamieszczenia reklam o charakterze lokalnym a dotyczących Stolicy, jest Radio dla Ciebie"

Polskie Radio nie odmawia więc emisji, tylko wskazuje, gdzie powinien zwrócić się burmistrz Ursynowa, jeśli chce nadać ogłoszenie płatne o charakterze lokalnym (RDC nadaje na terenie Warszawy, województwa mazowieckiego, a słyszalne jest również na części obszarów województw sąsiednich (podlaskiego, lubelskiego, kujawsko-pomorskiego, łódzkiego, a jak ktoś ma internet w komórce, to może RDC-u słuchać i na Alasce).

Guział i WWS chcieli jednak, by spoty znalazły się w Trójce, a nie jakimś tam RDC-u. Więc niech dyr. Lignar nie mydli nam oczu. Bezczelna odmowa oznacza, że o inicjatywach burmistrza nie dowiedzą się np. Łemkowie mieszkający w lubuskiem, Kaszubi lub ci Wietnamczycy, którzy z powodu drogich biletów w stolicy wynieśli się na Górny Śląsk. A to jeszcze nie wszystko. W liście podpisanym przez Guziała, który notabene wysłany został chyba do wszystkich redakcji na całym świecie czytamy m.in.:

"Uniemożliwienie emisji spotów zachęcających do udziału w referendum jest bezprecedensową próbą manipulacji, której celem jest wypaczenie wyniku referendum. (...) Uważamy, że rządząca partia wykorzystuje wszystkie brudne chwyty, by obronić stanowisko partyjnej koleżanki. Zdaje sobie bowiem sprawę, że jej odwołanie może mieć wpływ na przyszłość projektu politycznego o nazwie Platforma Obywatelska i na losy polityczne nie tylko samej prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz, ale i premiera, który swoim autorytetem zaangażował się osobiście w kampanię referendalną".


Teraz wszyscy już wiemy jak to wyglądało: O 6.00 rano do premiera Tuska zadzwonił przerażony dyrektor Polskiego Radia z pytaniem co ma w tej sytuacji robić, skoro jasnym jest, iż w przypadku emisji płatnych spotów Warszawskiej Wspólnoty Samorządowej, stanowisko prawdopodobnie straci nie tylko Hanna Gronkiewicz-Waltz, ale i sam premier osobiście (o dyrektorze Lignarze nie warto nawet wspominać). Przerażony taką wizją premier wcisnął na siebie dres i zwołał natychmiast sztab kryzysowy, który zdecydował, że w żadnym przypadku spotów WWS emitować nie należy. Najlepsi piarowcy premiera ułożyli odpowiedź do Guziała, którą Piotr Lignar podpisał. Piotr Guział po otrzymaniu tej odpowiedzi zwrócił się do KRRiT "o wnikliwe zbadanie sprawy oraz zdecydowaną reakcję". I tak oto los premiera naszego państwa (a może nawet i całego państwa)  spoczął więc w rękach Rady. 

Sprawa szykanowania Guziała przez PO jest w ogóle trochę szersza. Jak szykanowany sam informuje, "politycy tej partii posuwają się do kłamstw, takich jak oskarżanie lidera WWS o nieprawidłowości w oświadczeniu majątkowym, co okazało się nieprawdą, zawyżanie kosztów referendum, dezinformowanie o nie mającym podstawy prawnej planowanym rozstrzygnięciu premiera o nie przeprowadzaniu wyborów przedterminowych, itp.

Guział informuje też że "narzędziem prowadzenia brudnej kampanii dezinformacyjnej przez polityków PO, jest nie tylko upartyjnienie sprawy warszawskiego referendum, nie tylko wykorzystanie symboli narodowych w postaci urzędów Prezydenta i Premiera do prowadzenia partyjnej agitacji, nie tylko deptanie ducha i litery Konstytucji, poprzez sugerowanie, że referendum jest niedemokratyczne, czy wskazywaniu, że na funkcję komisarza zostanie powołana odwołana prezydent Warszawy, ale być może wpływanie na media publiczne"

Użycie takiego narzędzia demokratycznego jak wskazanie komisarza jest więc elementem  prowadzenia brudnej kampanii, natomiast użycie narzędzi demokratycznych, których używa WWS już nie. I trzeba to zrozumieć. Trwa wojna o Wielką Stolicę, a na wojnie wszystkie brudne chwyty są wybaczane, zwłaszcza zwycięskiej stronie.

Szykanowany przez PO Guział nie ma zamiaru oddawać Warszawy bez walki. Dziś w programie Andrzeja Morozowskiego, stwierdził z dumą, że przed akcją referendalną był zaledwie "jednym z 18 burmistrzów Warszawy", a teraz "jest już czwartym czy piątym kandydatem na burmistrza", co uważa za sukces. Ten sukces przekłada się oczywiście  na prognozy przedwyborcze.

W pytaniu "na kogo oddam głos w przyszłych wyborach prezydenckich" 26 procent respondentów wskazało Hannę Gronkiewicz-Waltz. 22 proc. oddałoby głos na Ryszarda Kalisza, 12 procent uzyskałaby "Twarz iPada na Europę Środkową", czyli Piotr Gliński. Uznanie 9 procent respondentów zyskał hipotetyczny, a więc właściwie nieistniejący kandydat SLD Marek Balicki. Piotr Guział jest daleko za nimi - może liczyć na całe 4 procenty. 

Odpowiedź na pytanie "dlaczego tak mało warszawiaków widzi Guziała na stanowisku prezydenta" jest bardzo prosta. Burmistrz Ursynowa kłamał w sprawie referendum. Szybko wyjaśniam o co chodzi - Guział twierdził (i wciąż to powtarza), że referendum jest jego inicjatywą, gdy tymczasem niedawno nam wyjaśniono, że jest to tak naprawdę inicjatywa PiS. Partia od dawna planowała akcję "W", którą zaś wcześniej planowali ich dziadkowie.

Więc okłamani przez burmistrza warszawiacy uznali, że nie chcą go widzieć go na stołecznym stolcu.

Bo głupotę to owszem, ale kłamstw to wyborcy politykom nigdy nie wybaczają. 

Piotr Guział lansujący przy PDT zieloną bluzę. Zdjęcie pochodzi z jego profilu.

środa, 28 sierpnia 2013

Zrezygnujmy ze współczesnej kultury. Po co nam ona?

Jakoś głośniej niż zwykle dotarły do mnie narzekania na stan współczesnej kultury. Pomyślałem więc: a po cholerę nam współczesna kultura? Zrezygnujmy z niej! A co w niej takiego interesującego? Do tego wniosku skłoniła mnie też lektura najnowszego "Przekroju", w którym znaleźć można felieton Jakuba Żulczyka. Pisze on m.in: Chyba już wszyscy wiemy, że wyprodukowaliśmy zdecydowanie za dużo kultury. Przez ostatnie 100 lat powstało już tyle książek, płyt, obrazów, sztuk teatralnych, że aby zapoznać się ze wszystkimi chociaż pobieżnie, człowiek potrzebowałby jakichś 500 lat. Zakładając, że w tym czasie chciałoby mu się czytać, oglądać i słuchać, a nie byczyć się przez dekady na plaży.

To prawda. Kultury wyprodukowaliśmy już tak wiele, a wśród niej znajdziemy tak dużo znakomitej, że hejterom mówiącym, że nie robi się już dobrego kina, nie pisze dobrych książek, a nowa muzyka jest wtórna można spokojnie kazać spadać na szczaw. Jest w czym wybierać.

Nie chcę walić truizmami, ale internet pod tym względem okazał się narzędziem doskonałym. To dzięki niemu mogłem obejrzeć koncerty, o obejrzeniu których mógłbym jeszcze kilka lat temu tyko pomarzyć. Przeczytać lektury (z darmowych zasobów), a nawet obejrzeć - niedostępną dotąd w tej ilości  - klasykę kina. Na pewno nie starczy mi życia na pochłonięcie tego w całości. Sporo czasu poświęcam na wyszukiwanie tego, co chciałbym jeszcze zobaczyć lub przeczytać. Mam mało czasu, ale jedno jest pewne - z sieci to na pewno nie zniknie, będzie za to tego jeszcze więcej.

Pamiętam, że gdy byłem w liceum, dość szybko "kończyły" mi się lektury, a wcale niełatwo było znaleźć w beletrystycznej dżungli interesujących pozycji (a były to czasy wydawania na potęgę sensacyjnego kiczu z wydawnictw typu Amber). Poszedłem więc najprostszą drogą. Otworzyłem encyklopedię i sprawdziłem, kto dostał Nagrodę Nobla w dziedzinie literatury. Zrobiłem według tego spisu listę i z poszedłem z nią do biblioteki. Trudno, żeby w dzielnicowej bibliotece mieli dzieła Bjørnstjerne Bjørnsona, ale to co znalazłem na półkach pozwoliło mi przetrwać według mojego klucza przez wiele lat. Dużo później, przez net znalazłem resztę niedostępnych dotąd autorów i znów mam co czytać. Zapewniam was, że Nagrody Nobla z literatury nie dostaje byle szmondak i w większości są to dzieła znakomite.

Z muzyką było trochę inaczej. W magnetofonie zawsze siedziała rezerwowa kaseta i gdy (głównie w Trójce) leciało coś ciekawego wystarczyło nacisnąć Rec. Problem był zaś taki, że te kasety szybko się niszczyły, nie zawsze też człowiek wiedział czego właściwie słucha. Dopiero po latach dowiedziałem się, że ta dziwna rockowa muzyka z fletami i męskim falsetem to holenderska grupa Focus. A teraz? W YT mogę znaleźć wideo z koncertu Camela z Hammersmith Odeon w Londynie. Z 1976 roku!

Wolę grafikę znalezioną w Google (w wysokiej rozdzielczości) niż reprodukcje, jakie pamiętam z podręczników do Plastyki. Kiedyś mogłem pomarzyć o spektaklach online. Teraz jest ich coraz więcej. I tak dalej.

Przez pomyłkę wszedłem dziś w TVN24 w dział "Kultura i Styl" (bo sama kultura to już za mało). Dwa pierwsze artykuły: "Rozbierana sesja na cmentarzu żydowskim. Będzie dochodzenie". Ani to kultura, ani styl, artykuł trafić powinien raczej do działu kryminalnego lub seksualnego (dochodzenie). Zaś drugi to artykuł  "Sprośny taniec Miley Cyrus z gali MTV trafił do słownika", czyli informacja którą znajdziemy na Kwejkach i podobnych, gównianych stronach. W innych serwisach jest tak samo, w większości nie ma nawet działu kulturalnego. Więc nie szukajcie tam kultury, bo nie warto.

Tymczasem zbiory, jakie oferuje sieć za darmo, pozwolą mi do końca mojego życia zanurzać się głęboko w kulturze wysokiej. Odkrywać nowych, choć nieżyjących od dawna artystów i przeżywać ich dzieła. Mało tego, dochodzi do tego dreszczyk podniecenia związany z jej poszukiwaniem. Nie muszę narzekać, że kino spsiało, DJ-e to nie muzycy, a malarze rysują satyryczne obrazki w tygodnikach.

Czeka mnie jeszcze wiele wspaniałych "momentów sztuki" i już się na nie cieszę. Trafić na nie można bez większego trudu Chyba, że się wybierze - jak red. Żulczyk  byczenie się przez dekady na plaży. Jest w czym wybierać, tym, którzy narzekają na współczesną kulturę mówię: Nie podoba się? Zrezygnuj z niej. Po co ci ona?

Paul Klee, Ad Parnassum


czwartek, 22 sierpnia 2013

Najczystsze sk*rwysyństwo

Zachciało mi się zimnego piwa, więc polazłem do sklepu. Wchodzę do jednego z wielu minisklepów na mojej (najpiękniejszej w stolicy) ulicy. W cholerę różnych piw, nawet jakieś rzadsze, czeskie, bawarskie, belgijskie. W cholerę piwa i to naprawdę fajnego. Niestety - te lepsze nie w lodówkach, tylko na półkach. Zimny w lodówce tylko hurtowy chłam. Trudno się mówi, kocha się jednak zimne, a nie ciepłe. 

Do koszyka wpada więc jedno gorsze (zimne, bo pić się chce) i jakieś lokalne (ciepłe, ale się zmrozi). I mówię przemiłej pani przy kasie, że chociaż kilka sztuk z tych lepszych, lokalnych mogłaby wsadzić do lodówki, bo jak się człek zimnego piwska chce napić to wciąż skazany na Żubra, Królewskie lub Tyskie. A pani na to, że nie może. "Kilka razy próbowaliśmy, ale przedstawiciele Żywca czy Żubra kazali nam je wyjmować, bo to nie od nich. A lodówki są od nich. Więc każą wyjmować i te, z lokalnych browarów stoją ciepłe na półkach" - mówi pani. Małych browarów oczywiście nie stać na to, by każdemu z małych sklepików zafundować lodówkę, więc z sytuacją muszą się pogodzić, a człowiek - jeśli chce się napić dobrego, ale zimnego piwa - musi poczekać w domu aż się ono schłodzi.

W obecnych, kryzysowych (he he) czasach takie zachowanie przedstawicieli dużych browarów trzeba (choć trochę) zrozumieć. Czasy są ciężkie, presja szefów duża, lodówki są od nich. Natomiast istnieje jednak inny, męski dość aspekt sprawy. Mamy bowiem do czynienia z następującym faktem: jakiś facet każe - uwaga - wyjąć z lodówki zimne piwo, by stało się ciepłe. I ten, dość męski aspekt, to przykład najczystszego skurwysyństwa.

niedziela, 2 czerwca 2013

Pani Henia i tak dostanie w dupę

Czy zakaz handlu w niedzielę zostanie wprowadzony, czy nie - pani Henia i tak dostanie w dupę. Pani Henia to blisko 50-letnia, była właścicielka małego spożywczaka, który zbankrutował po tym, jak w okolicy powstało nowe centrum handlowe. Obecnie pani Henia pracuje na kasie w pobliskiej Żabce.

W dyskusji o handlu w niedzielę (jestem przeciw) dyskutanci stoją wyłącznie po stronie kupujących, a nie pań za ladą. Argumenty jakie słyszę, to odebranie/ograniczenie prawa do wolności gospodarowania czasem, kryzys - więc argument ekonomiczny oraz fakt, że ludzie tak zasuwają, że nie mają kiedy robić zakupów i zostaje im tylko niedziela (to ostatnie to kompletna bzdura).

W tej sprawie wypowiedział się - a jakże - KK. Rzecz jasna na "nie". Dziś w TV usłyszałem od jednego z liberalnych publicystów, że przecież "katolicy mogą przecież wybrać sobie dzień na robienie zakupów" i nie musi - jeśli chcą przestrzegać prawa kościelnego - być to akurat niedziela. Zakaz handlu nic tu nie zmieni, a "intencje KK w tej sprawie są jasne", w domyśle - nie ma znaczenia czy pani Henia w niedzielę pracuje czy nie. Byle przyszła do odpowiedniej instytucji kościelnej i dała na tacę. Taką placówkę KK zbuduje dla niej nawet w Centrum Handlowym (już są - podkreślił publicysta). O tym, że to katoliccy sprzedawcy będą zmuszeni do pracy w niedzielę, a nie katoliccy kupujący mieć ograniczoną swobodę publicysta nie wspomniał. Co ciekawe, kościół też o tym nie wspomina, a jeśli to robi, to rzadko.

Niektórzy publicyści (chociażby Lis), podobnie jak niektórzy hierarchowie KK zamykają ten temat w politycznych ramach walki o władzę, co sens ma wyłącznie wówczas gdy jest się stroną polityczną jak KK, bo wiadomo - PO słabnie, trza cisnąć. KK jest stroną polityczną. A Lis?

Argument ekonomiczny też średnio do mnie trafia. Jak czytam w prasie - mitem jest teza, że uruchomienie galerii (np. w mieście 40-tysięcznym) to dodatkowe miejsca pracy. Przy okazji otwarcia nowego centrum handlowego w średniej wielkości mieście powstaje około 100 nowych miejsc, ale jednocześnie – zdaniem części ekspertów 150 – 200 znika. Według szacunków Izby Handlowej jedno miejsce pracy w handlu nowoczesnym odbiera 4–5 miejsc pracy w handlu tradycyjnym, o czym w ogóle nie mówi się przy okazji dyskusji o handlu w niedzielę. A szkoda.

– Zawsze, gdy otwieramy swój sklep w centrum handlowym w małym mieście, to ten zlokalizowany np. przy rynku zamykamy. Przestaje być rentownytłumaczy Piotr Nowjalis, wiceprezes zarządu CCC. Potwierdza to Dariusz Pachla, wiceprezes zarządu LPP, podkreślając, że w mniejszych miastach jest w zasadzie miejsce tylko na jeden sklep markowy. W efekcie każda z tych firm zamyka po kilkadziesiąt sklepów w skali roku.

Co w tym istotnie - znane marki mogą zrekompensować sobie stratę sklepem w galerii handlowej, lokalni kupcy już nie. Ich sklepiki nie pojawiają się w centrach handlowych. Mało który zarządca chce gościć taki - mało elegancki i niepasujący do wzorków na ścianie - sklepik, którego i tak nie stać na dostosowanie się do wymogów CH.

Galerie handlowe stały się bezpośrednim wrogiem pani Heni, która uciekając z posady kasjerki w supermarkecie postanowiła wziąć sprawę w swoje ręce i otworzyć swój minibiznes. Uruchomienie kolejnych dwóch dużych centrów handlowych w jej okolicy oznaczało dla niej po prostu bankructwo i brak środków do życia. Co jej zostało? Pójście na kasy, do Żabki. Czyli praca przez 7 dni w tygodniu.

Zakaz handlu w niedzielę teoretycznie oznaczałby zmuszenie pani Heni do chwili odpoczynku (lub zajęcia się obowiązkami domowymi). Teoretycznie. Bo praktycznie będzie musiała zsuwać i w niedzielę, i w święta. Dlaczego?

W święta objęte ustawowym zakazem pracy, otwarte mogą być te sklepy, w których za ladą stanie ich właściciel lub osoba pracująca na zlecenie. Tego dnia nie mogą pracować osoby z umową o pracę. Gdyby zakazano handlu w niedzielę, ten dzień również traktowano by jak święto.

Jak jednak czytam, szefowie Żabki zmusili ajentów sklepów do tego, by w ten dzień placówki były otwarte na zasadzie - jeśli tego nie zrobią, stracą premie, które - uwaga - stanowią większość ich pensji. Szefowie Żabki obeszli przepisy w taki sposób, że uznali iż właścicielami sklepów nie jest sieć, tylko ajenci, którzy mają sprzedawać towar w Zielone Świątki. Szefowie wpisali do umów z ajentami klauzulę, zgodnie z którą ajenci są zobowiązani do pracy w święta. Sprawa już zajęła się Inspekcja Pracy.

Priorytetem sieci Żabka jest dostępność dla klientów - powiedział gazecie Wyborczej Jacek Spychała z Żabka Polska SA.

Żabka otwiera sklepy w święta, powołując się na wyjątek w ustawie o zakazie handlu w święta. Zdaniem szefów Żabki, zakaz nie dotyczy jej sieci, bo jej ajenci to prywatni przedsiębiorcy, którzy dostają w podnajem w pełni wyposażony sklep razem z towarem. Czyli wg. prawa prowadzą sklep rodzinny.

Pani Henia po nieudanej próbie otworzenia własnego sklepiku spożywczego trafiła do Żabki. Dziś (niedziela) zasuwa do 23.00 i o zakazie handlu w niedzielę może wyłącznie pomarzyć. Nawet gdy taki zakaz ustawowo wprowadzą.

Zresztą czy pani Henia ma czas na marzenia? Raczej patrzy czy jej dupa równo puchnie.


środa, 29 maja 2013

Broda to zawsze będzie wiocha

Dziś, podczas golenia przypomniałem sobie starą, autostopową historię. Dawno temu podróżowałem z kolegą po Europie i gdy wjechaliśmy w końcu do Polski, tuż po przekroczeniu granicy zabrała nas ciężarówka. Ja obok kierowcy, kolega z tyłu - na łóżku kierowcy. Był to nasz powrót z wakacji (zjechaliśmy stopem całą Europę!) i nie wyglądaliśmy najlepiej. Nieogoleni, w niewypranych ciuchach. Pachnieliśmy pewnie też niefajnie. To nie miało znaczenia dla kierowcy. Wiedział, że wracamy, jedziemy ileś tam godzin od rana i nasz wygląd jest w tych warunkach dość naturalny. Zresztą kierowca też nie siedział we fraku, tylko w koszulce na ramiączkach, był ubabrany smarem i śmierdział benzyną. Jak to kierowca.
W pewnym momencie zobaczyliśmy przy drodze autostopowicza machającego na nasz samochód. Typowego hipisa, z długimi włosami i potężną brodą. Gdy go mijaliśmy, nasz kierowca zwolnił, przechylił się przez kabinę na moją stronę i w odpowiedzi na machanie autostopowicza krzyknął przez okno:
- Najpierw się ogól chuju!
Po czym ruszył z kopyta ze śmiechem.

Przytaczam tę historię nie bez powodu.
Po pierwsze: Podobnie jak kierowca ciężarówki zawsze uważałem, że broda jest symbolem niechlujstwa. Odruchowo nie ufałem ludziom brodatym i gdy wszyscy chłopcy na podwórku chcieli być Richardem Chamberlainem z "Shoguna", ja patrzyłem na tę postać z pewną odrazą (jak się potem okazało, miałem trochę racji) i wolałem być po stronie Japończyków.

Po drugie: Nie jestem w tej niechęci do bród odosobniony. Jak wynika z badań, największe zaufanie wzbudza w społeczeństwie A. Mężczyzna. B. O szpakowatych włosach. C. Z lekką nadwagą. D. - uwaga - GŁADKO OGOLONY.

Po trzecie: Wróciła moda na brody i teraz każdy - czy mu to pasuje, czy nie - chce wyglądać co najmniej tak śmiesznie jak Leonidas Butler w "300", (ostatecznie i tak wygląda jak Zach Galifianakis pod koniec "Kac Vegas"). 

Widzimy te brody wszędzie, moi kumple zaczęli je zapuszczać, byle szmondak w MMA też koniecznie musi mieć brodę, na okładce najnowszego numeru, lubianego przeze mnie miesięcznika o jedzeniu "Smak" (!), widzimy faceta z brodą jedzącego ciastko. Niedługo kurwa muzułmanie uznają brodę za obrazę boską.

Moda modą, a niedbalstwo - niedbalstwem. Lubię rozróżniać na ul. Stalowej kto jest menelem, a kto nie. Kto zbliża się do mnie by wyłudzić chrypiącym głosem "dwa złote panie kierowniku", a kto pyta o adres galerii, bo chce obejrzeć prace Dwurnika. 

Wiem, że brody były zawsze i nie pojawiły się nagle. Wszyscy przecież wierzymy w Św. Mikołaja. Ale - do brody nędzy - nie każdemu taka broda pasuje! Nie każdy jest w stanie dobrze z owłosieniem na gębie wyglądać, a ci co noszą brodę niech o nią dbają - można ją równo przyciąć, tudzież skrócić do odpowiednich rozmiarów i co najważniejsze - umyć. Nie będziecie modniejsi przez to, że na waszych brodach będzie resztka jedzenia z Charlotty.

Wyjaśniam też przy okazji: Aktor Butler, miał wyrównany (do miecza) każdy włosek, do tego wygoloną klatę i nogi. A co sądzę o facetach golących sobie nogi - łatwo możecie sobie wyobrazić.


wtorek, 16 kwietnia 2013

Dwie wiadomości

1. Komunistyczny reżim zażądał przeprosin za demonstracje, do których wczoraj doszło w Seulu. Korea Północna ostrzegła, że brak przeprosin spotka się ze zdecydowaną reakcją. 
2. Politycy PiS domagają się, by Donald Tusk przeprosił Benedykta XVI za list posła Ruchu Palikota.

Może można to jakoś pogodzić? Na przykład wysłać kilku posłów PiS do Korei Płn., natomiast do Polski sprowadzić południowokoreańskich piłkarzy. 
Deal?