poniedziałek, 30 września 2013

Guział kandydatem na eksperta

Burmistrz Ursynowa ma pretensje, że Polskie Radio nie chce emitować płatnych spotów reklamowych informujących o referendum, które zamówiła Warszawska Wspólnota Samorządowa. Mimo, iż WWS zaakceptowała cennik tego - jak napisał sam burmistrz - "emitenta". Skandal jest oczywisty, choć nie do końca jest to prawda, bowiem dyr. PR Piotr Lignar w odpowiedzi na list Guziała napisał:

"Polskie Radio jako nadawca centralny nie angażuje się w akcje o wymiarze lokalnym. Nawet jeżeli dotyczą spraw samorządu w tak dużych miastach jak Warszawa. Jestem przekonany, że rozgłośnią właściwą do ewentualnego zamieszczenia reklam o charakterze lokalnym a dotyczących Stolicy, jest Radio dla Ciebie"

Polskie Radio nie odmawia więc emisji, tylko wskazuje, gdzie powinien zwrócić się burmistrz Ursynowa, jeśli chce nadać ogłoszenie płatne o charakterze lokalnym (RDC nadaje na terenie Warszawy, województwa mazowieckiego, a słyszalne jest również na części obszarów województw sąsiednich (podlaskiego, lubelskiego, kujawsko-pomorskiego, łódzkiego, a jak ktoś ma internet w komórce, to może RDC-u słuchać i na Alasce).

Guział i WWS chcieli jednak, by spoty znalazły się w Trójce, a nie jakimś tam RDC-u. Więc niech dyr. Lignar nie mydli nam oczu. Bezczelna odmowa oznacza, że o inicjatywach burmistrza nie dowiedzą się np. Łemkowie mieszkający w lubuskiem, Kaszubi lub ci Wietnamczycy, którzy z powodu drogich biletów w stolicy wynieśli się na Górny Śląsk. A to jeszcze nie wszystko. W liście podpisanym przez Guziała, który notabene wysłany został chyba do wszystkich redakcji na całym świecie czytamy m.in.:

"Uniemożliwienie emisji spotów zachęcających do udziału w referendum jest bezprecedensową próbą manipulacji, której celem jest wypaczenie wyniku referendum. (...) Uważamy, że rządząca partia wykorzystuje wszystkie brudne chwyty, by obronić stanowisko partyjnej koleżanki. Zdaje sobie bowiem sprawę, że jej odwołanie może mieć wpływ na przyszłość projektu politycznego o nazwie Platforma Obywatelska i na losy polityczne nie tylko samej prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz, ale i premiera, który swoim autorytetem zaangażował się osobiście w kampanię referendalną".


Teraz wszyscy już wiemy jak to wyglądało: O 6.00 rano do premiera Tuska zadzwonił przerażony dyrektor Polskiego Radia z pytaniem co ma w tej sytuacji robić, skoro jasnym jest, iż w przypadku emisji płatnych spotów Warszawskiej Wspólnoty Samorządowej, stanowisko prawdopodobnie straci nie tylko Hanna Gronkiewicz-Waltz, ale i sam premier osobiście (o dyrektorze Lignarze nie warto nawet wspominać). Przerażony taką wizją premier wcisnął na siebie dres i zwołał natychmiast sztab kryzysowy, który zdecydował, że w żadnym przypadku spotów WWS emitować nie należy. Najlepsi piarowcy premiera ułożyli odpowiedź do Guziała, którą Piotr Lignar podpisał. Piotr Guział po otrzymaniu tej odpowiedzi zwrócił się do KRRiT "o wnikliwe zbadanie sprawy oraz zdecydowaną reakcję". I tak oto los premiera naszego państwa (a może nawet i całego państwa)  spoczął więc w rękach Rady. 

Sprawa szykanowania Guziała przez PO jest w ogóle trochę szersza. Jak szykanowany sam informuje, "politycy tej partii posuwają się do kłamstw, takich jak oskarżanie lidera WWS o nieprawidłowości w oświadczeniu majątkowym, co okazało się nieprawdą, zawyżanie kosztów referendum, dezinformowanie o nie mającym podstawy prawnej planowanym rozstrzygnięciu premiera o nie przeprowadzaniu wyborów przedterminowych, itp.

Guział informuje też że "narzędziem prowadzenia brudnej kampanii dezinformacyjnej przez polityków PO, jest nie tylko upartyjnienie sprawy warszawskiego referendum, nie tylko wykorzystanie symboli narodowych w postaci urzędów Prezydenta i Premiera do prowadzenia partyjnej agitacji, nie tylko deptanie ducha i litery Konstytucji, poprzez sugerowanie, że referendum jest niedemokratyczne, czy wskazywaniu, że na funkcję komisarza zostanie powołana odwołana prezydent Warszawy, ale być może wpływanie na media publiczne"

Użycie takiego narzędzia demokratycznego jak wskazanie komisarza jest więc elementem  prowadzenia brudnej kampanii, natomiast użycie narzędzi demokratycznych, których używa WWS już nie. I trzeba to zrozumieć. Trwa wojna o Wielką Stolicę, a na wojnie wszystkie brudne chwyty są wybaczane, zwłaszcza zwycięskiej stronie.

Szykanowany przez PO Guział nie ma zamiaru oddawać Warszawy bez walki. Dziś w programie Andrzeja Morozowskiego, stwierdził z dumą, że przed akcją referendalną był zaledwie "jednym z 18 burmistrzów Warszawy", a teraz "jest już czwartym czy piątym kandydatem na burmistrza", co uważa za sukces. Ten sukces przekłada się oczywiście  na prognozy przedwyborcze.

W pytaniu "na kogo oddam głos w przyszłych wyborach prezydenckich" 26 procent respondentów wskazało Hannę Gronkiewicz-Waltz. 22 proc. oddałoby głos na Ryszarda Kalisza, 12 procent uzyskałaby "Twarz iPada na Europę Środkową", czyli Piotr Gliński. Uznanie 9 procent respondentów zyskał hipotetyczny, a więc właściwie nieistniejący kandydat SLD Marek Balicki. Piotr Guział jest daleko za nimi - może liczyć na całe 4 procenty. 

Odpowiedź na pytanie "dlaczego tak mało warszawiaków widzi Guziała na stanowisku prezydenta" jest bardzo prosta. Burmistrz Ursynowa kłamał w sprawie referendum. Szybko wyjaśniam o co chodzi - Guział twierdził (i wciąż to powtarza), że referendum jest jego inicjatywą, gdy tymczasem niedawno nam wyjaśniono, że jest to tak naprawdę inicjatywa PiS. Partia od dawna planowała akcję "W", którą zaś wcześniej planowali ich dziadkowie.

Więc okłamani przez burmistrza warszawiacy uznali, że nie chcą go widzieć go na stołecznym stolcu.

Bo głupotę to owszem, ale kłamstw to wyborcy politykom nigdy nie wybaczają. 

Piotr Guział lansujący przy PDT zieloną bluzę. Zdjęcie pochodzi z jego profilu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz