środa, 28 sierpnia 2013

Zrezygnujmy ze współczesnej kultury. Po co nam ona?

Jakoś głośniej niż zwykle dotarły do mnie narzekania na stan współczesnej kultury. Pomyślałem więc: a po cholerę nam współczesna kultura? Zrezygnujmy z niej! A co w niej takiego interesującego? Do tego wniosku skłoniła mnie też lektura najnowszego "Przekroju", w którym znaleźć można felieton Jakuba Żulczyka. Pisze on m.in: Chyba już wszyscy wiemy, że wyprodukowaliśmy zdecydowanie za dużo kultury. Przez ostatnie 100 lat powstało już tyle książek, płyt, obrazów, sztuk teatralnych, że aby zapoznać się ze wszystkimi chociaż pobieżnie, człowiek potrzebowałby jakichś 500 lat. Zakładając, że w tym czasie chciałoby mu się czytać, oglądać i słuchać, a nie byczyć się przez dekady na plaży.

To prawda. Kultury wyprodukowaliśmy już tak wiele, a wśród niej znajdziemy tak dużo znakomitej, że hejterom mówiącym, że nie robi się już dobrego kina, nie pisze dobrych książek, a nowa muzyka jest wtórna można spokojnie kazać spadać na szczaw. Jest w czym wybierać.

Nie chcę walić truizmami, ale internet pod tym względem okazał się narzędziem doskonałym. To dzięki niemu mogłem obejrzeć koncerty, o obejrzeniu których mógłbym jeszcze kilka lat temu tyko pomarzyć. Przeczytać lektury (z darmowych zasobów), a nawet obejrzeć - niedostępną dotąd w tej ilości  - klasykę kina. Na pewno nie starczy mi życia na pochłonięcie tego w całości. Sporo czasu poświęcam na wyszukiwanie tego, co chciałbym jeszcze zobaczyć lub przeczytać. Mam mało czasu, ale jedno jest pewne - z sieci to na pewno nie zniknie, będzie za to tego jeszcze więcej.

Pamiętam, że gdy byłem w liceum, dość szybko "kończyły" mi się lektury, a wcale niełatwo było znaleźć w beletrystycznej dżungli interesujących pozycji (a były to czasy wydawania na potęgę sensacyjnego kiczu z wydawnictw typu Amber). Poszedłem więc najprostszą drogą. Otworzyłem encyklopedię i sprawdziłem, kto dostał Nagrodę Nobla w dziedzinie literatury. Zrobiłem według tego spisu listę i z poszedłem z nią do biblioteki. Trudno, żeby w dzielnicowej bibliotece mieli dzieła Bjørnstjerne Bjørnsona, ale to co znalazłem na półkach pozwoliło mi przetrwać według mojego klucza przez wiele lat. Dużo później, przez net znalazłem resztę niedostępnych dotąd autorów i znów mam co czytać. Zapewniam was, że Nagrody Nobla z literatury nie dostaje byle szmondak i w większości są to dzieła znakomite.

Z muzyką było trochę inaczej. W magnetofonie zawsze siedziała rezerwowa kaseta i gdy (głównie w Trójce) leciało coś ciekawego wystarczyło nacisnąć Rec. Problem był zaś taki, że te kasety szybko się niszczyły, nie zawsze też człowiek wiedział czego właściwie słucha. Dopiero po latach dowiedziałem się, że ta dziwna rockowa muzyka z fletami i męskim falsetem to holenderska grupa Focus. A teraz? W YT mogę znaleźć wideo z koncertu Camela z Hammersmith Odeon w Londynie. Z 1976 roku!

Wolę grafikę znalezioną w Google (w wysokiej rozdzielczości) niż reprodukcje, jakie pamiętam z podręczników do Plastyki. Kiedyś mogłem pomarzyć o spektaklach online. Teraz jest ich coraz więcej. I tak dalej.

Przez pomyłkę wszedłem dziś w TVN24 w dział "Kultura i Styl" (bo sama kultura to już za mało). Dwa pierwsze artykuły: "Rozbierana sesja na cmentarzu żydowskim. Będzie dochodzenie". Ani to kultura, ani styl, artykuł trafić powinien raczej do działu kryminalnego lub seksualnego (dochodzenie). Zaś drugi to artykuł  "Sprośny taniec Miley Cyrus z gali MTV trafił do słownika", czyli informacja którą znajdziemy na Kwejkach i podobnych, gównianych stronach. W innych serwisach jest tak samo, w większości nie ma nawet działu kulturalnego. Więc nie szukajcie tam kultury, bo nie warto.

Tymczasem zbiory, jakie oferuje sieć za darmo, pozwolą mi do końca mojego życia zanurzać się głęboko w kulturze wysokiej. Odkrywać nowych, choć nieżyjących od dawna artystów i przeżywać ich dzieła. Mało tego, dochodzi do tego dreszczyk podniecenia związany z jej poszukiwaniem. Nie muszę narzekać, że kino spsiało, DJ-e to nie muzycy, a malarze rysują satyryczne obrazki w tygodnikach.

Czeka mnie jeszcze wiele wspaniałych "momentów sztuki" i już się na nie cieszę. Trafić na nie można bez większego trudu Chyba, że się wybierze - jak red. Żulczyk  byczenie się przez dekady na plaży. Jest w czym wybierać, tym, którzy narzekają na współczesną kulturę mówię: Nie podoba się? Zrezygnuj z niej. Po co ci ona?

Paul Klee, Ad Parnassum


czwartek, 22 sierpnia 2013

Najczystsze sk*rwysyństwo

Zachciało mi się zimnego piwa, więc polazłem do sklepu. Wchodzę do jednego z wielu minisklepów na mojej (najpiękniejszej w stolicy) ulicy. W cholerę różnych piw, nawet jakieś rzadsze, czeskie, bawarskie, belgijskie. W cholerę piwa i to naprawdę fajnego. Niestety - te lepsze nie w lodówkach, tylko na półkach. Zimny w lodówce tylko hurtowy chłam. Trudno się mówi, kocha się jednak zimne, a nie ciepłe. 

Do koszyka wpada więc jedno gorsze (zimne, bo pić się chce) i jakieś lokalne (ciepłe, ale się zmrozi). I mówię przemiłej pani przy kasie, że chociaż kilka sztuk z tych lepszych, lokalnych mogłaby wsadzić do lodówki, bo jak się człek zimnego piwska chce napić to wciąż skazany na Żubra, Królewskie lub Tyskie. A pani na to, że nie może. "Kilka razy próbowaliśmy, ale przedstawiciele Żywca czy Żubra kazali nam je wyjmować, bo to nie od nich. A lodówki są od nich. Więc każą wyjmować i te, z lokalnych browarów stoją ciepłe na półkach" - mówi pani. Małych browarów oczywiście nie stać na to, by każdemu z małych sklepików zafundować lodówkę, więc z sytuacją muszą się pogodzić, a człowiek - jeśli chce się napić dobrego, ale zimnego piwa - musi poczekać w domu aż się ono schłodzi.

W obecnych, kryzysowych (he he) czasach takie zachowanie przedstawicieli dużych browarów trzeba (choć trochę) zrozumieć. Czasy są ciężkie, presja szefów duża, lodówki są od nich. Natomiast istnieje jednak inny, męski dość aspekt sprawy. Mamy bowiem do czynienia z następującym faktem: jakiś facet każe - uwaga - wyjąć z lodówki zimne piwo, by stało się ciepłe. I ten, dość męski aspekt, to przykład najczystszego skurwysyństwa.